Bez kategorii

Wg szacunków, polskie media lokalne są w jedynie ok. 20-25 % niezależne od władz

Porządek medialny w Polsce może i powinien budzić trwogę. Wiele osób z mojego środowiska nie czyta niemal żadnych mediów polskojęzycznych poza społecznościowymi, ich gazety codzienne to jakaś wypadkowa z takich mediów jak Frankfurter Rundschau, The Guardian, The Independent, wszystko to pochłaniane przez Internet. Dzięki takim mediom jak Twitter uzyskali dostęp do reprezentantów światowej opinii publicznej. Twitter czy Facebook jak żadne inne media obaliły wyłączność miejscowej prasy papierowej na kształtowanie tej opinii. Sam już nieomal nie czytam polskiej prasy codziennej, znając niekiedy osobiście dziennikarzy oraz praktyki sprzedawania w domach medialnych reklam wraz z „pozytywnymi artykułami”, informacjom gospodarczym w nich zawartym- jako ekonomista nie ufam, traktując te relacje przez pryzmat wcześniejszych dokonań danego dziennikarza.

[youtube http://www.youtube.com/watch?v=SNJr2kjmmcQ]

W polskich mediach jest coś niepokojącego. To- w ok. 80 procentach- nie są media w których, w mojej opinii, można opublikować krytykę władz.Tydzień temu na przykład idąc ulicą Skaryszewską do naszej akademii sportowej, spotkałem mężczyznę który dopytywał się o drogę do dworca PKS, notabene drugiego najważniejszego w Warszawie. Duży, nawet międzynarodowy dworzec PKS Stadion nie wiadomo czy zlikwidowano, czy przeniesiono, ku zaskoczeniu poasażera nie pozostawiając żadnej, najmniejszej informacji, dokąd ów dworzec przeniesiono lub co mają zrobić potencjalni pasażerowie. Sam nie miałem takiej wiadomości, mężczyznę mogłem jedynie odesłać na rozkopany plac przed Dworcem Wschodnim gdzie chwilę wcześniej stał jakiś pojedynczy autobus dalekobieżny. Te same historie o zdenerwowanych zagubionych pasażerach usłyszałem z ust moich przyjaciół również przechodzących regularnie w tej okolicy.

To się dzieje w stolicy, w sercu ok. 2-milionowej aglomeracji. W każdej chyba normalnej demokracji taka władza, popełniająca takie wpadki, nie miałaby szans na reelekcję. Niemniej, jakość demokracji zależy od możliwości wymiany informacji między członkami populacji. Tajemnicą poliszynela rozmaitych młodych warszawskich środowisk jest to że w zasadzie w Warszawie nie ma popularnego, silnego, lokalnego, nieuwikłanego politycznie medium. Nie ma gdzie, nie ma komu wysłać niezależnego tekstu do publikacji.

Dotychczasowe media reprezentują raczej grupy konkretnych interesów gospodarczo- politycznych, lub obozy konkretnych ideologii politycznych. Ongiś miałem nawet być przyjemność wkręconym przez jedno z mediów w kampanię jakiegoś polityka lokalnego o którym nie miałem żadnego wówczas pojęcia. Zgłosiłem się z ciekawą propozycją do redakcji, i jako że wówczas rynek polityczny okazał się w Warszawie w dużej mierze sprzęgnięty z medialnym, w redakcji gazety codziennej wpięto mój pomysł w czyjąś kampanię wyborczą.

Wiara w to że w Polsce panuje „wolność prasy”, jest całkowitą niedorzecznością w mojej opinii. Sytuacja ta jest kompletnie nieobecna na polskiej prowincji, gdzie wciąż lokalna prasa rozdaje karty w lokalnej polityce, a liczba wydawców jest bardzo niewielka (mamy duopole i oligopole). Ta „wolność prasy” na pewno nie dotyczy różnorakich mniejszości, które nie wydają swoich tytułów prasowych. Nawet znani ekonomiści piszą w gazetach lokalnych, w tych ogólnopolskich jakby zabrakło dziś dla nich miejsca.

Idąc ową ulicą Skaryszewską w Warszawie bodaj dwa dni wcześniej, pogrążony w rozmowie z przyjaciółmi z naszego klubu sportowego, boleśnie uderzyłem się w głowę znakiem drogowym, zamontowanym na tak pechowej wysokości (powyżej oczu, ale jednak na ok. 1,8 metra wysokości nad ziemią) aby uderzyć przechodzącego pod nim nieostrożnego przechodnia w głowę. Z racji remontu sieci komunikacyjnej zamknięto tory tramwajowe w okolicy, początkowo nie wprowadzając jednak żadnej zastępczej komunikacji autobusowej (tych „zatramwajów”, ongiś tak oczywistych przy zamykaniu ruchu tramwajowego w całej dzielnicy). Dojazd do okolic Stadionu Narodowego, np. Teatry Powszechnego, w sieci wiecznych remontów jest bardziej jak utrudniony, czasy przejazdu transportem zbiorowym do centrum są horrendalnie długie. Aktualne relacje autobusów dla osób rzadziej bywających w okolicach Stadionu Narodowego są zagadką.

Chciałem nawet skorzystać z oferty kolei miejskiej. Jechałem komunikacją miejską korzystając z biletu normalnego, nie okresowego. Te bilety, co nie wszystkim jest wiadome, nie obowiązują w pociągach głównego przewoźnika na śródmiejskiej średnicowej linii kolejowej. Ważne są jedynie bilety długookresowe. Chcąc dojechać w okolice stadionu z zakorkowanego centrum miasta koleją, musiałbym odstać w kolejce do kas i kupić egzotyczny bilet pomiędzy dwoma śródmiejskimi stacjami w Warszawie. Takiej egzotyki nie znajdziemy już w żadnej dużej europejskiej aglomeracji. W Polsce uchowały się prawdziwe dinozaury systemów biletowych.

Dobiegła mnie informacja iż Michał Pretm zamknął swój watch-dogowy serwis bloggerski publikujący krytykę lokalnych władz Warszawy. W sferze finansowania mediów była to z pewnością walka Dawida z Goliatem. Warszawskie władze dopłacają do wydawania gazet bezpłatnych, jeden z miejskich bezpłatnych dzienników publikował regularnie całe dodatki i strony sponsorowane (całkowicie jawnie) przez miejscowe władze. Dopłaty do gazet stołecznych kosztowały bodaj 15- 20 mln PLN rocznie.

Jak podaje autor artykułu „Lokalna prasa a samorządy”, aż „jedna trzecia periodyków lokalnych ukazujących się na terenie naszego kraju jest wydawana lub współwydawana przez jednostki samorządu terytorialnego„. Tymczasem w Niemczech urzędy wydają jedynie tzw. „Amtsblatty”, pisma i dzienniki urzędowe, czasem mające dobrej jakości teksty dziennikarskie i przypominające tradycyjną prasę. Są one jednak odpowiednio oznaczone, nie roszczą sobie pretencji do bezstronności, nie przypominają pism sektora prywatnego.

„Głównym argumentem wysuwanym przeciwko nieskrępowanemu prowadzeniu przez samorządy działalności prasowej jest fakt, że wydawane przez nie gazety stanowią nieuczciwą konkurencję dla niezależnej prasy lokalnej”- dowodzi autor. Pisze też o zakulisowych metodach wpływu na niepokorne redakcje czasopism prywatnych:

„Do najpopularniejszych form represji wobec „niepokornych” tytułów lokalnych należy obłożenie redakcji danej gazety embargiem na dostęp do informacji oraz wstrzymanie publikowania na jej łamach płatnych ogłoszeń samorządowych.Lokalni urzędnicy niekiedy wymuszają również na miejscowych podmiotach gospodarczych zaprzestanie umieszczania reklam w określonych periodykach, szantażując przedsiębiorców groźbą bojkotowania ich firm w publicznych przetargach lub sabotowania ich działalności nieustannymi kontrolami różnego rodzaju służb podległych samorządom (np. inspekcje sanitarno-epidemiologiczne, kominiarskie itp.). Do rzadkości nie należy także eksmitowanie redakcji z lokalu wynajmowanego przez nią od gminy lub powiatu. W skrajnych  sytuacjach dochodzi nawet do wyrzucania z pracy tych dziennikarzy i członków ich rodzin, którzy zatrudnieni są  w podległych samorządowi instytucjach.”

No cóż, praktyka potwierdza te doniesienia. Gdy, wściekły na jedną z lokalnych gazet, niemal w ogóle nie publikującą głosów krytyki, spotkałem się z jej redaktor naczelną, ta narzekała iż była swego czasu objęta „embargiem informacyjnym” ze strony miejscowych władz, właśnie w odwecie za krytykę.
Jakub Parnas pisze: „Warto dodać, że podobną podatność na naciski lokalnej władzy wykazuje również nierzadko lokalna prasa tzw. III sektora, czyli tytuły wydawane przez różnego rodzaju lokalne stowarzyszenia, organizacje pozarządowe i fundacje. Ze względu na szczupłość własnych zasobów finansowych, tego rodzaju gazety w wielu przypadkach uzależnione są bowiem od życzliwości władz samorządowych i wsparcia powiązanego z nimi lokalnego biznesu.” Nie jest tajemnicą, iż lokalne media wydawane przez organizacje pozarządowe mają „dworski” charakter. Rynki reklamowe są płytkie, takie media utrzymują się jedynie z dotacji.

Autor cytuje szacunki Włodzimierza Chorązkiego z Ośrodka Badań Prasoznawczych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wg Chorązkiego, „jeśli uwzględnić opisane powyżej źródła nacisku, to faktyczną niezależnością cieszy się jedynie co czwarta – piąta prywatna gazeta lokalna. Do tego wąskiego grona zaliczyć można bowiem jedynie te tytuły, które zdołały wypracować sobie finansową stabilność i samowystarczalność oraz względnie duże zaplecze czytelnicze. Tylko w takiej sytuacji lokalna gazeta uzyskuje bowiem możliwość oddziaływania na miejscową rzeczywistość i wpływania na działania lokalnych decydentów.

Mający nadzieję na zmiany w polskiej rzeczywistości nie wiedzą nawet, jak płytkie są rynki reklamy w sieci Internet. Są zbyt płytkie by utrzymać lokalne media. Wg Jakuba Parnesa szansą są dopiero minikoncerny mediów lokalnych, skupiające po kilka- kilkanaście tytułów, mające możliwość osiągnięcia efektów skali i zakresu. Wymaga to jednak znacznych, niekiedy wielomilionowych inwestycji. W ogóle całe pole mediów lokalnych jest w Polsce bardzo mało opisane i zbadane. Polska wydaje się nadal tkwić w medialnej rzeczywistości krajów rozwijających się, z tym że np. rynek stacji telewizji naziemnej jest wciąż monopolem.

W Wenezueli czy Brazylii potrafi działać po kilka- kilkanaście konkurencyjnych naziemnych telewizyjnych stacji prywatnych. W Polsce przyznano tylko jedną koncesję telewizyjną dla stacji Polsat, mimo że jej właściciel nie posiada wymaganego prawnie wykształcenia wyższego. Drugą stacją z największym zasięgiem w kraju jest stacja TVN. Polscy badacze mediów mówią o duopolu TVN/ Polsat na rynku stacji prywatnych. Te dwa koncerny współpracują nawet razem tworząc TV4, kolejnego nadawcę naziemnego, przez niektórych dziennikarzy wbrew faktem przedstawianego jako niby niezależnego gracza na rynku- w istocie będącego w posiadaniu wymienionych wcześniej stacji. Stacja ta nie nadaje już nawet swojego dziennika z wiadomościami, programu informacyjnego.

W krajach rozwijających się istniały przypadki podobnych sytuacji rynkowych. Dopiero zbiorowa akcja konkurencyjnych wydawców, jak w Meksyku, umożliwiła demonopolizację rynku telewizyjnego. W Polsce także zachodzi taka potrzeba. Całe części populacji, w tym mnie, pozbawiono jakichkolwiek mediów audiowizualnych, poza mediami w sieci Internet (Facebook, Twitter). Dziwne że w Wielkiej Brytanii zadowala mnie format publicznych stacji takich jak BBC 1 Extra (urban music) czy BBC 4 (inteligent talk, speech station for curious minds).

Rozmawiałem niedawno z moim znajomym na stałe mieszkającym w Brukseli. Odwiedził rodzinny przygraniczny Szczecin, dziwiąc się pustym ulicom i pozamykanym knajpom w sobotni wieczór już o 8-mej wieczorem. Zauważył że w polskiej rzeczywistości ogromną rolę odgrywają plotki, i portale plotkarskie w rodzaju Twitter czy Facebook są to jedynie interesujące źródła informacji. Upolityczniona Polska Agencja Prasowa nawet w świecie znanych mu dziennikarzy została zdetronizowana przez poranną lekturę doniesień znajomych z sieci Facebook.

Być może polską rzeczywistość Anno Domini 2011 należy rozpatrywać już w kategoriach rzeczywistości „po śmierci gazet codziennych”. Znana z Europy prasa codzienna z wyższej półki w ogóle nawet nie powstała. Dziennikarstwo śledcze zanikło, a opublikowanie na czołowej pozycji krytycznego artykułu na temat zabłąkanego podróżnego szukającego drugiego najważniejszego dworca autobusowego w mieście, w mojej opinii nie jest możliwe w tzw. „prasie mainstreamowej”, bardzo upolitycznionej, publikującej raczej stronników politycznych właścicieli. O stacjach radiowych czy telewizyjnych nawet nie wspominam.

Literatura:
Jakub Parnes „Lokalna prasa a samorządy”, on-line:
http://samorzady.polska.pl/goracytemat/article,Lokalna_prasa_a_samorzady,id,361549.htm

By